Jadę może ok.200-300m i natykam się na długą kałużę (
https://goo.gl/maps/oTH26FR1HAk ) i obok niej Grześka, który próbował
objechać ją bokiem ale ugrzązł w bagnisku i nie może wyciągnąć Awo.
Skoro zaprzęgi przejechały to ryzykuję i jakoś mi się udaje nie zamoczyć powyżej butów. Staję i idę pomóc Grześkowi
ale Zwierzak już go wyszarpuje z grzęzawiska i przechodzi zaraz do mnie.
Dla Zwierzaka ta kałuża to niemal pestka więc we trzech docieramy do czołówki, która czeka na nas trochę dalej.
Gdyby ktoś mnie i Grześka wtedy poinformował, że czeka nas ekstremalny wyjazd górski to byśmy zostali na dole i nie ryzykowali tego co się przydarzyło...
Wyjazd był planowany pod zaprzęgi i trzech kolegów było w tym miejscu dwa lata wstecz ale zdaje się, że na górę dostali się za dnia.
Ruszyliśmy wspólnie. Zaprzęgi pierwsze. Początek jeszcze nie taki zły ale już obok tego miejsca
https://goo.gl/maps/zwMnPf2Xz9F2 zaczynam mieć obawy czy dam radę.
Motór ledwo idzie na pierwszym biegu a na wyboistej kamiennej drodze mało co widać z 35W oświetlenia. Światło się załamuje na przyłbicy kasku więc ją podnoszę.
Kątem oka widzę stada owiec spędzone i zagrodzone drewnianymi żerdkami. Wyprzedzam Zwierzaka.
Nagle słyszę ujadanie psów i po chwili wiem już, że biegną do nas. Psy niemal do pasa więc kita i zapierdzielam ile się da.
Zwierzak ma przechlapane bo psy skupiają całą swoją uwagę na nim i gonią go przez co najmniej 200-300m.
Opędza się ale dranie nie odpuszczają i chcą łapać za nogi. Dają nam spokój dopiero kiedy minęliśmy ostatnie zagrody owiec.
Wróciły kiedy nie byliśmy już zagrożeniem dla stad.
Jadę jeszcze kawałek i widzę, że koledzy się znów zatrzymali w oczekiwaniu na nas dwóch.
Krzyczę z daleka, że ledwo co jadę i żeby mi zrobili miejsce. Jednak jest zbyt wąsko więc muszę się zatrzymać. Łapię przednim a tu ślizg i w dół, dopiero tył mnie zatrzymuje.
Jestem zlany potem a chłopaki już ruszyli. Daję gaz, popuszczam sprzęgło a motór nie ma siły się zabrać. Krzyczę, żeby mnie ktoś pchnął, ktoś podbiega pomóc i jakoś ruszam.
Grzesiek jedzie tuż przede mną. Udaje nam się w końcu nieco rozpędzić maszyny na nieco mniejszych nachyleniu.
Odskakujemy "plecom" jakieś 100m. Czołówka jest ok.50m przed nami.
Chyba to Mateusz i ktoś jeszcze. Nie wiem, nie widać dalej niż ze świateł. Noc.
Nagle Grześka ściąga w bok i wpada w jedno-metrową wyrwę długą na około 30-40m rozmytą przez wodę. Przewraca się ale krzyczy, że nic mu nie jest i żebym jechał
https://goo.gl/maps/546GcbFbPXU2 .
Prawdopodobnie i tak bym się tam nie mógł zatrzymać bo też bym zaraz leżał. Było bardzo stromo a silnik ledwo kręcił. Wszystko przy prędkości 5-10 km/h.
Jadę ale odwracam głowę i widzę, że Grzesiek podnosi się z motorem. Napieram więc dalej. Byle do przodu, byle do płaskiego.
Jest mniej stromo więc się zatrzymuję i słyszę, że Awo już odpalone i idzie na obrotach. Ruszam.
Rozpędzam się i rżnę i ja. Ujechałem kawałek, widzę Mateusza, doganiam go i jestem jakieś 30m za nim. Znów stromizna i kamienie.
Mateusz zwalnia, ja cisnę, żeby wjechać. Jednak eMa łapie zadyszkę. Krzyczę do niego, żeby jechał. Stoi.
Próbuje zjechać i wziąć go po lewej, rusza jednak a ja wpadam w wykrot.
Przód mi nurkuje, udaje mi się go utrzymać. Jednak brak oleju w teleskopach robi robotę.
Sprężyny gwałtownie cofają po nurkowaniu i dodatkowo koło uderza w w wyniosłość wykrotu.
Podbija mnie, ręce nie utrzymują, próbuję skontrować prawą nogą ale but obsuwa mi się z kamienia i tracę stabilność, leżę na prawym boku.
Lewa goleń obita chyba przez podnóżek, z prawą nogą uciekłem. Z tyłu nagle krzyczy WOjtek, żebym się zbierał bo jak stanie to nie przejedzie.
Zrywam się i podnoszę sam - chyba adrenaliną - obładowanego jucznego muła. Silnik nie zgasł i jakoś na pół sprzęgła z rozbiegiem ruszam dalej.
Nie wiem czy bym to powtórzył i nie chcę próbować drugi raz. Noc więc może to wszystko jest wyolbrzymione przez ciemności.
Zaprzęgi mają jednak teraz łatwiej. Jadąc solówką nie wiemy gdzie można postawić nogę gdy się trzeba podeprzeć. Zaprzęg ma ten trzeci punkt...
To był najgorszy moment w całym wyjeździe. 20-30min, którego nie zapomnę do końca życia, chyba, że coś padnie na rozum.
Za tymi kamieniami natykam się na czekające zaprzęgi. Czekam i ja. Zaczynam dopiero odczuwać ból w prawej nodze i lewym barku.
Po kilku minutach dociera cała ferajna. Z Grześkiem postanawiamy się rozbić gdzie popadnie. Jednak koledzy pocieszają nas, że to już koniec.
Jedziemy jeszcze 100-200m i zalegamy pod wzniesieniem na wypłaszczeniu.
Grzesiek opowiada, że miał problem aby odpalić i wyjechać z tego wykrotu w który wpadł. Jedyna, kita , półsprzęgło i bieg z motorem dopiero to umożliwiły.
Noc bardzo ciepła, wiatr jak nasz halny. Rozbijamy namioty. Grzesiek umordowany nie ma na to ochoty i postanawia spać pod plandeką.
Posilamy się, idzie napitka. Mijają emocje. Po posiłku kładę się na trawie na karimacie i leżąc dostrzegam tyle gwizd ile tylko widać tam gdzie nie ma
rozświetlonego nieba przez światła miast i wsi, czyli jasnych nocy
http://www.geekweek.pl/aktualnosci/27184/polska-staje-sie-coraz-jasniejsza.
Fantastycznie....
Zdjęć tylko cztery i mało co na nich widać ale tyle udało się zrobić. Trzy z dołu, jedno u góry po wyjechaniu.
Porada praktyczna na jazdę w terenie po nocy. Latarka czołówka bardzo przydatna. Miałem i nie założyłem...