Przyszedł czas abym napisał kilka słów o AWO. Otóż...
Motocykl od początku swego istnienia miał TRZY koła. "Boh trojcu lubit!" Motocykl dwukołowy, to taka uboższa, bardziej ekonomiczna w produkcji wersja. Nie nadaje się to do jazdy, co najwyżej do dojeżdżania do roboty do PGR-u w sąsiedniej wsi.

Gdy usłyszałem, ze LukS wybiera się z nami w Karpaty, a za konia roboczego robić ma AWO, pomyślałem: to niemożliwe. Gdy mi szepnął, że mam w swoim koszu targać jego zapasowy silnik, "to niemożliwe" powiedziałem głośno. Jak zwykle mnie nie słuchał, wiec parę tygodni później z nim i Grześkiem znaleźliśmy się w Rumunii. Jak się tam sprawowali? Napiszę.
Jazda asfaltami po równinach potwierdziła, że Awo to motocykl turystyczny. Turystyczny szosowy. Zaprzęgowcy mają inną definicję turystyki. Im więcej błotka, piasku, kamieni, tym lepiej

Różnice miedzy ruskiem poznałem na pierwszym noclegu. Dyskutując przy ogniu, racząc się specyfikiem jeszcze z Polski, zapytałem dlaczego LukS i Grzesiek wciąż zważają żeby nie przegrzać silników. Przecież wystarczy zrobić pasowanie tłoka na 0,1 - 0,12 mm... I niespodzianka. Podobno w Awo to już jest dopuszczalne zużycie gładzi...

To ja się pytam, to jest motocykl, czy zegarek z pozytywką? Może mi jeszcze powiecie, ze oleje wymieniacie zgodnie z instrukcją, a przerwę na przerywaczu regulujecie częściej niż raz na zepsucie? Taaak, ta wieczorna rozmowa to był przedsmak tego, co się później działo.
Góry... Awo. Każdy zjazd to nabieranie prędkości maksymalnej, wymijanie zaprzęgów, z prawej, z lewe,j byle tylko jak najwięcej energii kinetycznej dowieźć do przeciwległego wzniesienia. Podjazdy. Nie daj boże stanąć takiemu rozpędzonemu AWO na drodze. Nie po to z takim trudem i zadyszką się nieborak rozpędzał, żeby teraz stanąć, czy choćby zwolnić. Nieeee, to wykluczone. I wyją te silniczki na wysokich obrotach, i warczą, i słychać tylko wydechy i krzyki kierowców: :Uciekaj, zjedź.! Jak stanę to będę musiał znów od dołu atakować!"
Pierwszy dzień poza asfaltem, przyznaję, drogi na mapach nie było, ale intuicja mówi, ze skrót jakiś być musi. Był. Ale drogi w naszym rozumieniu nie było. Grzesiek urwał wałek atakujący w dyfrze. Nawet spokojnie to zniósł. Za kawałek było już z górki, dopchał, zjechał na polanę. Dobre miejsce na obóz. Racząc się specyfikiem z Polski, kibicowaliśmy mu w wymianie dyfra na zapasowy. Ten drugi miał koszowe przełożenie, widać potem było dużą różnice w dzielności terenowej, porównując z Awokiem LukSa.
To chyba wtedy ukuliśmy nową nazwę dla naszych braci mniejszych i ich rumaków. IŻE.
Odtąd słychać było tylko: Iże przodem, gdzie są Iże, itp. Koledzy się nie obrażali, wspominali nawet o bliskich związkach z forum iżowym. Szczytem iżomanii było tankowanie koło Carlibaby, gdzie jeden z tubylców, znający nieco ukraiński z racji pochodzenia babki, patrząc na Awo stwierdził:

??,


?, ??!!