Nie chodzi tu o konflikt np. ze Staszkiem Kozłem, tylko takim rasowym czteronożnym rogaczem. Zapada zmierzch, wreszcie jest chłodniej, to wyskoczyłem trochę poświecić 12v H4. Za zakrętem w łąkach widzę, że coś wyłazi z głębokiego rowu. Tak to kozioł. Stoi na poboczu i wpatruje się w moje bardzo mocne światła i wsłuchuje w bardzo wolny wydech. Oczywiście ostro hamuję i czekam. Nagle gość ostro startuje i to dokładnie celując w moją osobę.. Odbijam maksymalnie w prawo i czekam. Gość troci przyczepność, wywala się i sunie po asfalcie w moją stronę. Tylnym kołem przejeżdżam mu po tylnych nogach. Głową i szyją wali mnie w lewą nogę, wyłamuje pod stopkę stopę, a przednią racicą przecina mi spodnie i skórę na kolanie. To dzieje się przy jakiś 40 km/h. Stoję nie zaliczyłem gleby. Sam nie wiem jak mi się to udało. Noga straszliwie boli. No chyba będzie pierwsze złamanie w życiu, ale nic nie cieknie. Przechodzę do obmacywania i nie jest to bynajmniej kształtny zadek kozła, bo jego już nie ma, tylko mojej nogi. Super, nic nie wystaje i spadnie nadal bez przebarwień. Po ok. 10 min stanąłem na potłuczonej nodze i odpaliłem motor. A teraz przemyślenia. Jest pełnia okresu godowego saren. Kozły myślą tyko o jednym. Czy byłem rywalem, czy obiektem do pokrycia, pewnie się nie dowiem. Jedno jest pewne, miałem ogromne szczęście, że gość się wywalił. Inaczej dostałbym strzała w okolicy od głowy do ramion. Myśliwi widzą, że rogi kozła są ostre i że przed przeszkodą wybija się w górę. Oczywiście, nie byłoby mowy o żadnym zbijającym bloku, bo przecież najważniejsza jest kierownica. Podsumowując, jestem tu i cały i bardzo się z tego powodu cieszę.