Wyjeżdżając z Druskiennik zatrzymaliśmy się na stacji paliw.
Skorzystaliśmy z ubikacji i mieli zamiar zakupić piwo - co okazało się niewykonalne.
Dzień wcześniej odebrałem z paczkomatu w Sejnach, zamówiony 4 litrowy bukłak na wodę (water bag).
Coś mnie tknęło, żeby może go napełnić, ale rozum podpowiedział: "przecież się zatrzymamy przed jakąś sadybą to się naleje wody"
Późniejsze krążenie po lesie i odjechanie w las od zabudowań skończyło się tym,
że pozostaliśmy bez zapasu wody na wieczorne i poranne działania spożywcze i higieniczne.
Woda w jeziorze, przy którym stanęliśmy w lesie była mocno stojąca i zabrudzona powierzchniowo.
Słabo nadawała się nawet do celów higienicznych.
Od razu powstał wniosek na przyszłość i praktyczna rada: po południu, "jeśli jest okazja napełnij bukłak wodą, 4 litry nie ciężar, a potem może nie być gdzie"
Założenie naszego wyjazdu było takie, że nocujemy gdzie popadnie, przy najbliższym jeziorze lub jeśli się uda u przygodnych gospodarzy.
Mieliśmy ze sobą wszystko, co potrzebne na biwaku: namioty i akcesoria, żywność i zapas wody (w założeniach
)
Przewidywany czas wyprawy zakładał tydzień.
Stąd nasze motocykle były dobrze dociążone dobytkiem.
Mój Gutek, jest dzielnym terenowo motocyklem, co miałem już okazję niejednokrotnie sprawdzić, przy różnych okazjach.
Miałem też sporą wprawę w jeżdżeniu po drogach mniej utwardzonych lub leśnych.
Jednak pojazd wyposażony jest w stosunkowo miękkie zawieszenie przednie.
Dociążenie bagażem spowodowało, że motocykl niezbyt dobrze prowadził się na piasku, zwłaszcza tak kopnym, w jaki w pewnym momencie wjechaliśmy.
Chłopaki na sztywnych motocyklach radzili sobie zdecydowanie lepiej i klucząc po okolicach leśno-wiejskich, szybko zostałem w tyle walcząc z drogą i motocyklem.
W pewnym momencie na prostym odcinku, próbując nadgonić, zjechałem z bruzdy drogowej, przód zanurkował w piasek i .. próbując nie wypaść z drogi musiałem położyć motocykl na prawym boku.
Wylądowałem na środku drogi w piaskowej zaspie, wyłączając natychmiast zapłon.
W pierwszej chwili próbowałem z marszu postawić motocykl, ale jego waga, a zwłaszcza podniesiony środek ciężkości, przez dobytek oraz moja słaba tężyzna fizyczna,
spowodowała, że próba spełżła na niczym.
Zdjąłem kask, poodczepiałem z tylnych gmoli osłony, rozłożyłem boczną stopkę i podjąłem próbę przepchnięcia plecami motocykl, aby postawić go na lewym boku na bocznej nóżce.
Okazało się, że kopny, sypki piasek w którym wylądowałem, uniemożliwił zaparcie się nogami i jednoczesne podparcie motocykla plecami.
Więc zrobiłem to w podobny sposób, ale łapiąc motocykl za gmole, wbijając nogi w podłoże i wagą ciała napierając na siodło i zbiornik.
Druga próba zakończyła się powodzeniem - motocykl stał zanużony w piasku na bocznej nóżce.
Tu należą się słowa uznania dawnym włoskim konstruktorom: gmole dokoła motocykla + szeroka stopka boczna z blokadą - na której motocykl możnaby chyba postawić nawet na krowiej kupie -
- sprawdziły się już niejednokrotnie.
Pozbierałem graty, zapakowałem się na motocykl i slajedem, po 200 m, wyjechałem z szuter,
Krzysiek wracał już nie widząc mnie w lusterkach, ale byłem już z powrotem na drodze.
Ponieważ był bezwietrzny, parny wieczór, pot łał się po plecach fest.
Goniąc chłopaków mijaliśmy zabudowania, gdzie za płotem stał człowiek i zanim go minąłem machnął ręką. Na co odmachałem,
ale goniąc kolegów nie zatrzymałem się, aby zasięgnąć informacji i może zapytać o bazę - to był błąd!
Później - tak jak pisze Luks - wylądowaliśmy w masakrycznie suchym lesie, który trzeszczał przy każdym kroku.
Ściółka była tak wysuszona, jakby od pół roku nie padało. Nie było w ziemi grama wilgoci.
Rano okazało się, że nie osadziła się nawet rosa.
Była to chyba najcieplejsza noc tego wyjazdu.
Wracając do niezatankowanej w bukłak wody - zostaliśmy bez zapasu wody spożywczej.
Rano dopiero okazało się, że 100m od obozowiska był cmentarz ze studnią, gdzie bez problemu można było nabrać wody
Ale szukając miejsca, po zupełnym ciemaku, przeoczyliśmy ten fakt